Byłam na Titanicu, czyli nowy pomysł na świętowanie po polsku

Uginający się stół, niekończące się toasty, konwencjonalne rozmowy - na polskiej rodzinnej imprezie można utknąć jak na Titanicu. Alternatywa? Sprawdź sam.

0
1886

Za nami święta, spotkania noworoczne. Za chwilę czas karnawałowych spotkań w gronie rodziny. Zastanawiam się, skąd wziął się zwyczaj świętowania wszelakich uroczystości przy stole, z ilością jedzenia nie do przejedzenia i alkoholem nie do przepicia. Czy w ogóle można inaczej?

Przekąski i toasty

Zastanawiam się, skąd wziął się zwyczaj świętowania wszelakich uroczystości przy stole, z ilością jedzenia nie do przejedzenia i alkoholem nie do przepicia. Urodziny, imieniny, rocznice, chrzciny, komunie etc. Jedna konwencja. W tle wizyta w kościele, często wizytacja – bo raczej po to, by ocenić księdza.

Jaki sens ma jedzenie i jednocześnie narzekanie na ilość jedzenia? Nie można podziękować, bo gospodarze poczują się urażeni. A dlaczego mam narażać się na złe samopoczucie, by ktoś czuł się lepiej?

I na zdrowie! Toast musi być.

Nie widzę logicznego związku między piciem alkoholu a czyimś zdrowiem. Wznoszenie toastu wodą mineralną może być, o ile jest się kierowcą( choć nie we wszystkich środowiskach, o czym mówią statystyki policyjne). A już najtrudniejsze jest wychodzenie z imprezy. Koniecznie trzeba uzasadniać swoją decyzję. Żadne argumenty nie docierają, namawianie do pozostania dłużej to jakiś niepisany rytuał.

Dlaczego Titanic?

Podobno, kiedy tonął statek, muzyka wciąż grała. Ten obraz kojarzy mi się innym obrazkiem z rodzinnych uroczystości. Siedzą ludzie przy stole, w tle głośna muzyka, uniemożliwiająca jakąkolwiek rozmowę. Posklejane małżeństwa ( a coraz częściej związki, bliżej nieokreślone) na potrzeby imprezy. Poprzyklejane sztuczne uśmiechy, mało wyszukane dowcipy, z których należy się śmiać. Nudzące się dzieci, snujące się między stołami.

Ludzie toną, ale radzą sobie wykorzystując różne koła ratunkowe: z własnej słabości śmieją się, klepiąc się rubasznie po brzuchach;  kryzysy małżeńskie sprowadzają do anegdot o bezwolnych mężach i naiwnych żonach;  brak hobby, zastępują słowotokiem o niczym. Płyną, płyną, płyną od imprezy do imprezy.

Szalupa ratunkowa, czyli ja wysiadam

Odkryłam, że można inaczej. Co roku spędzam sylwestra  w górach, z przyjaciółmi ze Wspólnoty Indywidualności Otwartych. To kilka dni, kiedy możemy ciekawie spędzić czas. Jaka to impreza? Otwieramy „bank życzliwych pytań”, czyli rozmawiamy w oparciu o wcześniej przemyślane pytania: co robisz, by zmotywować się do działania?, o czym marzysz?

Jaki był Twój największy sukces w tym roku? Słuchamy opowieści o tym, jak spędzić wolny czas z dziećmi w górach lub którym szlakiem wejść na Kasprowy. Spotykamy się w wolności, każdy robi to, co lubi. A ilu ludzi, tyle pomysłów. Wielu dzieli się swoimi sukcesami, co jest motywujące. Pojawia się myśl – ja też tak chcę. Kiedy rok temu  kolega opowiadał o swojej rowerowej wyprawie, postanowiłam, że też pochwalę się swoim sukcesem na kolejnym spotkaniu sylwestrowym. Minął rok i rzeczywiście mogłam pochwalić się pielgrzymką do Santiago de Compostella, gdzie ( jak już doszliśmy) świętowaliśmy dwudziestą rocznicę ślubu.

Kolejny krok? Spróbować przenieść taką atmosferę na rodzinnego Titanica. Może Ty też spróbujesz?

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ