Stwierdzenie jest bardzo prostolinijne i przez to fajne. Muszę stwierdzić, że przez lata zastanawiałem się nad tym, co to znaczy być dobrym księdzem. Mnie akurat Bóg wezwał do tego, abym był na wolnym rynku i bym sprawdził, czy pod takimi obciążeniami możliwe jest prowadzenie życia duchowego. Wydawało mi się, że nie mogę ludziom podpowiadać, jak żyć, jeśli nie znam ciężarów, z którymi się mierzą. Teraz więc wiem, co to znaczy nie mieć pieniędzy i nie spać z tego powodu. Wiem, co to znaczy prowadzić firmę, przeżyć kontrolę (dowolną), mieć problemy z pracownikami. Wiem, co to znaczy nie wypoczywać na urlopie, lub go po prostu nie mieć. Wiem bardzo dużo.
No właśnie. Bo co to znaczy być księdzem? Przecież nikt nie odprawia Mszy cały dzień. W Kościele pierwszych chrześcijan biskup miał dobrze zarządzać swoim majątkiem, mieć rodzinę. Nie kolidowało to z jego funkcją kapłańską, a wręcz ją budowało. Był wiarygodny, bo sprawdził się w życiu.
Ksiądz to najpierw kapłan, który składa ofiarę ze swojego życia, czyli to, co stało się w ostatnich miesiącach… To z takiego pełnego zaangażowania jak z pieca wyłania się chleb. Kiedyś mogłem Bogu i ludziom ofiarować swoje zaangażowanie. Dzisiaj można zobaczyć również to, kim się stałem wskutek tych wszystkich spraw. Patrząc na moją posługę w czasie Mszy i w konfesjonale, wiedzę wyraźną różnicę.
Tak, zdaje sobie sprawę: poszedłem zupełnie nową drogą dla księdza. I uważam, że było warto.