Cieszyć się z najdrobniejszej rzeczy – sposób na niezwykłe wakacje

Wyjazdy na "Akcję Ukraina" - czyli rekolekcje dla dzieci polskiego pochodzenia na Ukrainie, to coś więcej niż pomaganie dzieciom. Nie chodzi tylko o spędzenie czasu razem, o zorganizowanie dnia, żeby było fajnie . Jeśli pomagamy, to robimy to mądrze – dążymy do tego, by pomoc miała sens i by przynosiła dobry owoc. Dzieci są sensem całej Akcji, dla nich przyjeżdża Ekipa wolontariuszy, one są w centrum zainteresowania oraz o ich dobru i satysfakcji myśli się przy organizowaniu tego wyjątkowego tygodnia – tygodnia dobrej jakości. W języku ewangelicznym mówi się na to „służba”.

0
2372

 

Nie ma co ukrywać. Pomaganie dzieciom to temat zawsze atrakcyjny. Dzieci są cudowne dzięki radości, jaką w sobie mają i którą chętnie się dzielą; zaufaniu, jakim potrafią obdarzyć, wyobraźni, którą ciężko okiełznać, a czasem z kolei jej brakiem, którą trzeba uzupełnić. Są bezbronne, słabsze od dorosłych, zależne, więc trzeba się nimi zaopiekować. Są przyszłością – również naszą. Niektórzy twierdzą, że są też słodkie, naiwne, niewinne itd. Jak tu się im oprzeć? Wydaje się to proste – dzieci są fajne, więc to nie jest wielka filozofia zaangażować się w projekt, skupiający się wokół nich.  Jednak pomaganie innym, nawet jeśli wypływa z naszych własnych potrzeb, karmi się chyba zawsze jakimś ideałem. Czy to wszystko? Jest coś jeszcze…

Wyjazdy z Ekipą w ramach Akcji Ukraina to jednak coś więcej. Nie chodzi tylko o spędzenie czasu razem, o samo zorganizowanie dnia, żeby było fajnie – im i nam, nie ma też traktowania nikogo z góry – bo dzieci, bo czegoś potrzebują, bo czegoś nie doświadczyły. Jeśli już rzeczywiście w jakiś sposób pomagamy, to robimy to mądrze – dążymy do tego, by pomoc miała sens i by przynosiła dobry owoc. My to mamy już we krwi przez środowisko, które nas ukształtowało. I tak to właśnie te dzieci są sensem całej Akcji, dla nich przyjeżdża Ekipa, one są w centrum zainteresowania oraz o ich dobru i satysfakcji myśli się przy organizowaniu tego wyjątkowego tygodnia – tygodnia dobrej jakości. W języku ewangelicznym mówi się na to „służba”.

Pisząc „ich dobro”, rozumiem nie tylko niezwykle ważną rzecz, jaką jest samo doświadczenie obecności dorosłych, którzy poświęcają im uwagę cały dzień, śmieją się z nimi, przyjaźnie się droczą, no i nie mają tych ciemnych linii na czole, wskazujących na pełne zanurzenie w tzw. poważnych problemach dorosłych (PPD), o których dzieci nie mają zielonego pojęcia, ale także inne wartości. Wynikają one z tego, że Ekipa, organizująca rekolekcje w Pnikucie i w innych, pobliskich miejscowościach, to ludzie, którzy nieustannie walczą o ideały w swoim życiu. Nie są ludźmi idealnymi – nie należy tego mylić. Chcą jednak, żeby ich życie miało sens, żeby było wartościowe, żeby było takie, że nie jest im wstyd się nim z kimś podzielić, przekazać komuś jego cząstkę.  Życie zbudowane na prostych zasadach. Bo mogłoby się wydawać, że małe kłamstewko to nic takiego. Że nikt nie zwróci uwagi na niewielką bylejakość. Że przecież każdy myśli tylko o sobie. Itd. „Taki jest świat…” A oni jakby się pytali: Czy aby rzeczywiście?

Kim więc są ci ludzie? Grupa 12 wojowników (kobiet i mężczyzn), dla których przez 6 magicznych dni najważniejsze są te dzieci. Wiele z nich rzadko otrzymuje tyle uwagi w ciągu całego roku. Niektóre dopiero po całym dniu spędzonym razem zaczyna przełamywać swą nieśmiałość i ufnie spoglądać w górę na opiekuna i daje się poprowadzić przez wspólną przygodę: „To co jeszcze przed nami?”.

Grupa wojowników, którzy dają mnóstwo swojego czasu i energii, bo chcą pokazać swoim przykładem, że można być uczciwym w grze, że warto posłuchać drugiego człowieka, że mówienie prawdy jest ważne także poza kościołem, w którym ksiądz napomina, żeby nie kłamać. Każdy mecz, gry rywalizacyjne zaczynają się przypomnieniem zasad. Nie wystarczy najszybciej przebiec i zdobyć najwięcej goli, bo fair-play jest warunkiem wygranej, a przegrana bardzo boli, wyciska łzy, marszczy czoło, spuszcza głowę. Wygrać! I to uczciwie! To marzenie i ambicja każdej grupy – zarówno chłopców, jak i dziewcząt. Choć chyba czasem z tą uczciwością – to może bardziej Ekipy, ale walka o czyste serca toczy się cały czas!

Co dalej dzieci tam widzą swoim bystrym, chłonnym wzrokiem? Że można być dorosłym i z radością śpiewać piosenki o Bogu – z rękami wzniesionymi w górę, że możliwe są szczere przyjaźnie i serdeczność, nawet jak ma się już pracę i jest się już samodzielnym w życiu, że można inaczej spędzić życie niż pod sklepem, przed telewizorem czy z kumplami przy butelce, że dorosły też klęka i się modli, bo ma szacunek, bo ma wartości, bo jest jakaś Tajemnica, którą można w swoim życiu odkryć. Że ktoś może pochwalić i ucieszyć się z ich błahego, malutkiego, wydawałoby się, sukcesu, jakim było stworzenie wraz z innymi dziećmi wielkiego plakatu, hasła drużyny wykrzykiwanego przy każdej nadarzającej się okazji, wygranie meczu albo uczciwe – choć mało „opłacalne” – przyznanie się do błędu. Doświadczają dzielonej z innymi radosnej satysfakcji ze zmęczenia po przejściu kilkugodzinnego marszu z zadaniami do wykonania. Jak wtedy smakuje obiad i zasłużona „bułka pnikucka”! Kto był, ten wie… Na marginesie – tu można zaobserwować rzecz niebywałą w świecie dorosłych: regeneracja organizmu następuje w ciągu kilkudziesięciu minut! W pół godziny po obiadokolacji następuje pełna gotowość do rozegrania meczu, „gry w nogi”, hula-hop…

Być może już w dorosłym życiu Nazar albo Wołodia przypomną sobie kiedyś o którymś panu Michale, który posmutniał na widok małego oszustwa w grze, i nie dadzą łapówki za oceny, bo „fajnie by było być jak pan Michał i żeby był ze mnie dumny”. Pawel albo Luda – o pani Basi, o pani Marcie lub o pani Ali, które zawsze tak ciepło się uśmiechały, bo widziały w każdym dobro – w nich także, więc może ze względu na szacunek do tego dobra w nich, nie pozwolą się źle traktować przez drugą osobę w związku. Dymitr albo Jurek o panu Kubie lub panu Mateuszu, których zawsze dało się wyciągnąć na wspólnej gry – może i oni, mając w pamięci to wspaniałe uczucie bycia zespolonym na boisku, z zadaniem pokonania najfajniejszego przeciwnika na świecie, sprawi, że mimo zmęczenia po pracy wyjdą pokopać piłkę z synem. Nastia albo Jula – o pani Natalii lub o pani Reginie, które zawsze z taką wiarą w swoje zawodniczki zagrzewały do każdej walki! To bez znaczenia, że są dziewczynami – mogą zwyciężać! Może kiedyś usłyszą ich entuzjastyczny krzyk, żeby się nie poddawać. Irena albo Lila – o panu Mateuszu lub o pani Ani, którym się chciało ciągle grać takie piękne piosenki o stworzonym świecie, o tym że można cieszyć się z najdrobniejszej rzeczy, jaką się ma – może w nich ta radość zostanie na zawsze zaszczepiona i będę potrafili docenić to, co mają, nawet w trudnych chwilach, rozpaczy czy samotności.

Kto wie, jakie ziarno w nich zakiełkuje i wyrośnie…

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ