EDK – REJON SZCZECIN

0
1834
fot. MyszkowskiJędo

Około 19, spotkaliśmy się całym sztabem przed parafią św. Stanisława B.M. Podzieliliśmy obowiązki i z niecierpliwością oczekiwaliśmy na przybycie pielgrzymów. Pierwsi zaczęli się pojawiać około godziny przed mszą. Z minuty na minutę dochodziło coraz więcej osób. Na plac przed kościołem przybyły lokalne media. Po udzieleniu kilku wywiadów, wszyscy uczestnicy zebrali się w kościele celem przygotowania do mszy. Otwarte cztery konfesjonały nie zaspokajały potrzeb. Chętnych do pojednania z Bogiem było wielu. Zaskoczony byłem liczbą przybyłych uczestników, bowiem zarejestrowało się 221, a przybyło ponad 300.

Punktualnie o 20.30 rozpoczęła się Eucharystia, celebrowana przez księdza Adama Krzykałę (naszego duchowego opiekuna). Msza bez śpiewu, mocno podkreślała wagę wydarzenia i sprzyjała skupieniu i wyciszeniu, jakie było przed nami.

Wyruszyliśmy tuż po 21.20. Początkowo zwarta grupa, szybko się rozproszyła. Tak więc już po trzeciej stacji , tj. na 6 km, szliśmy już w małych grupkach. W pewnym momencie, szedłem już tylko, wraz z moją małżonką. Pierwsze trudności zaczęły się między trzecią a czwartą stacją. Długa monotonna wędrówka, ciągle pod górę w blasku księżyca, powodowała, że zacząłem zastanawiać się nad sensem tej wędrówki. Dodatkowo irytowała mnie wieża pobliskiej stacji nadawczej w Kołowie, która sprawiała wrażenie, że stoi w miejscu. Dochodząc do kościoła, stanowiącego czwartą stację, dostrzegłem już z daleka krzyż przykościelny z lśniąco- białym Chrystusem, który jakby opromieniał całą ciemną okolicę. Poczułem niesamowitą ulgę i wstąpiła we mnie nadzieja. Stojąc przed tym krzyżem i czytając rozważania, przy słowach „jesteś po nich lepszy, bardziej wytrwały, można na tobie bardziej polegać” , zapłakałem. Bóg mi pokazał wyraźnie moje braki wobec mojej własnej żony i rodziny. I tak z ukrywanymi łzami (okazało się jednak, że żona je widziała) ruszyłem wraz z żoną ku następnej stacji. Niestety okazało się, że moja droga może się skończyć szybciej. Na 18 km na stopach pojawiły się pęcherze (zaabsorbowany przygotowaniami do EDK zapomniałem o tak prozaicznej czynności jak buty- po prostu ich nie rozchodziłem wcześniej). Jeszcze do 23 km szedłem w miarę szybko. I stacja IX- trzeci upadek Jezusa- utkwiło mi: „Podnosi się. Walczy do końca, nie poddaje się, przekracza swoje fizyczne i psychiczne ograniczenia.” A ja? To był mój upadek. Poprosiłem żonę, aby szła szybciej, bo ja ją wstrzymuję. Szedłem mozolnie, po długiej (jak dla mnie) 5km monotonnej brukowanej szarej kostce. Czułem każdy pęcherz, czułem jak pękają i wypływa z nich woda, a skóra przylega i ociera o mięso stopy. Jedyne co prócz bólu mogłem pomyśleć, to JEZU POMÓŻ MI. Widziałem siebie w takiej nędzy, że jedyne co mi pozostało to Jego pomocna dłoń. Dotarłem do stacji X (28 km). Tam czekała na mnie małżonka (potem powiedziała, że źle się czuła, że mnie zostawiła- powiedziała mi, że małżonkowie powinni iść zawsze razem, nawet jeśli coś jest nam nie po drodze). Usiadłem i zrezygnowałem. Już chciałem zadzwonić po transport, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że jeszcze pójdę. Do XI stacji mieliśmy 8 km z czego około 2 km ciągle pod górę. Ten odcinek szliśmy około 4 godzin. Czułem się obnażony z wszelkiej godności, ja taki facet, a nie mogę iść? Jakim ja jestem mężem, ojcem? Jak ja mam wspierać moją rodzinę? Jezu powiedz mi jak można być obnażonym ze swoich słabości i nie stracić godności? Cały czas te pytania mi mieszały się w głowie.

To był koniec. 36 km okazał się dla nas metą. Po drodze mijaliśmy innych pielgrzymów, którzy widzieli, że zrezygnowałem. Spuszczony wzrok i tylko wstyd był na mojej twarzy. Jezu, zawiodłem –pomyślałem. Przeczytaliśmy z żona jeszcze pozostałe rozważania. Ostatnie jednak uświadomiło mi jedno- „porażki kluczem do zwycięstwa”. Podziękowałem więc Bogu za te słowa i już zapominając o tym co było, żyję tu i teraz.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ